24.01.2013 23:30
Motorem z Amatorem, czyli bieszczadzka tułaczka - cz.3
Dzień zaczynam od wizyty w lokalnym spożywczaku, pod którym zagaduje mnie jeden z mieszkańców. Będąc w Bieszczadach rzuca mi się w oczy jedna ciekawostka: ludzie są tutaj jakby przyjaźniej nastawieni do innych a każdy napotkany człowiek ma swoją historię, którą chętnie opowiada i całkiem ciekawie się jej słucha, korzystając z okazji wypytuję „tubylca” o okoliczne atrakcje i wracam do naszej bazy wypadowej. Śniadanie spędzamy nad mapą i szybkim planowaniu trasy przejazdu, cel: Pętle Bieszczadzkie i jezioro solińskie. Pogoda jest całkiem przyjemna, a ruch na drodze raczej umiarkowany. Opuszczamy Wetlinę i udajemy się w kierunku Ustrzyk Górnych. Początkowo jest banalnie, jednak to, co później ukazuje się moim oczom przyprawia mnie o mały zawrót głowy, zacząłem rozumieć skąd wzięła się nazwa „wielkiej pętli” dla tej trasy… Staram się nie szarżować, w końcu zarówno ja jak i mój towarzysz jesteśmy jeszcze żółtodziobami w temacie rzemiosła motocyklowego. Pierwsze zakręty przechodzą nam gładko, pełna koncentracja i turlamy się do przodu podziwiając okoliczne widoki. Kolejne serie drogowych zawijasów przychodzą mi coraz łatwiej, do tego przed sobą nie mam żadnego hamulcowego w postaci „katamaranu” i niestety chyba delikatnie przeliczyłem swoje możliwości. Zaczynam składać się w zakręt i nie wydaje mi się, aby moja prędkość była jakoś specjalnie oszałamiająca, jednak mam przeczucie, że za chwilę nie zmieszczę się w nim, a przed oczami widzę bariery i przydrożne krzaki wraz z całym bogactwem ukrytych w nich atrakcji. Mam ułamek sekundy żeby coś zrobić. Nadnercza zaczynają produkować słodką adrenalinę, która skutecznie odpędza panikę. Delikatnie wciskam tylny hamulec żeby wytracić choć trochę prędkości, staram się uniknąć nurkowania. Po chwili odpuszczam i zaczynam coraz mocniej napierać na kierownicę, lecz motocykl coraz bardziej zbliża się do krawędzi asfaltu, wbrew zapewnieniom wielu legend nie pojawia się żaden bullshit w stylu życia przelatującego przed oczami lub tunelu i światła. Siłuje się z moją maszyną dalej i… Nie mam pojęcia jakim cudem, ale udało mi się pozostać na drodze. Zerkam w lusterko wsteczne i widzę Marcina, który sądząc po „nurkującym” motocyklu również próbuje go wyhamować. Ciśnienie znowu w górę, jednak muszę pokonać kolejny łuk, ten przechodzę bez większych trudności, wyraźnie zwalniam i obserwuje lusterko wsteczne. Po chwili zza zakrętu wyłania się Fazerka. Ufff… Żyjemy. W pierwszym bezpiecznym miejscu urządzamy postój żeby trochę ochłonąć. W końcu wszystko co piękne rodzi się w wielkich bólach…Ułańską fantazję chowamy głęboko w naszych kufrach i ruszamy dalej. Pomimo iż droga przebiega teraz wyraźnie łagodniej, spokojnie pokonujemy kolejne kilometry podziwiając mijaną okolicę, lasy, strumienie, urokliwe miejscowości wraz z ich cerkwiami czy też tartakami. Dalej już bez większych ekscesów docieramy nad Solinę. Udajemy się w kierunku zapory wodnej, która już z dołu wygląda imponująco. Znajdujemy parking na którym miły pan kasuje nas jak za autokar i wesołym krokiem udajemy się w górę tamy. Jest południe i panuje straszny upał, a my w naszych skórzanych kombiakach próbujemy wmieszać się w tłum wczasowiczów w krótkich spodenkach. Jednak „leżing i plażing” jest nie dla nas i niezabawiany zbyt długo w tej okolicy. Zahaczamy jeszcze o Polańczyk, jednak w tej okolicy spotykamy dzikie tłumy turystów a do tego na niebie pojawia się jakiś babol zwiastujący przelotne opady.
Dalsze kroki naszej wyprawy kierujemy do Baligrodu gdzie na parkowym pomniku parkuje T-34 czyli znany wszystkim Rudy 102. Jak zawsze prowadzę i wpadam na pomysł żeby zjechać z małej pętli na jedną z bardziej lokalnych dróg. Mijamy małe opustoszałe wioski wraz z ich drewnianymi płotami i babciami w chustach. Droga raczy nas kolejnymi dziurami aż w pewnym momencie asfalt zaczyna się urywać i przechodzi w kamienistą drogę. Pierwsza myśl, zabłądziliśmy. Jednak napotykamy drogowskaz na kolejną miejscowość, która wg mapy powinna znajdować się na trasie planowanego przejazdu. Na horyzoncie zaczyna majaczyć jakiś samochód, doganiamy go i trzymamy się na jego ogonie. Po paru kilometrach samochód zatrzymuje się, grzecznie omijamy go po to by naszym oczom ukazał się strumyk i bród prowadzący przez niego. Zaliczam opad szczęki, ekipa w Golfie molestuje jakąś mapę, jednak mam wrażenie że analogowa wersja GPS-u przerasta ich umiejętności poznawcze. Pod moim kaskiem zagościł chory uśmiech, z samochodu wysiada kierowca z mapą i chce się poradzić co do trasy, jednak ja zamiast wdawać się z nim w dyskusje wolę sprawdzić jakość płyt betonowych, które mają posłużyć za przejazd. Prowizoryczny przejazd okazuje się bardzo stabilny i pokonujemy go bez żadnego ryzyka tylko po to by kawałek dalej napotkać kolejny. Tym razem zaczyna robić się hardcorowo, musimy zamoczyć koła naszych szosowych motocykli w przepływającym strumyczku, nie mamy pewności dokąd zaprowadzi nas ta droga, deszcz wisi w powietrzu więc nie ma już czasu na pamiątkowe fotki. Nie chcemy zawracać i konsekwentnie jedziemy dalej. Docieramy do kolejnej wioski i z chęcią zapytałbym kogoś o drogę jednak jak na złość ani żywego ducha. Z nieba zaczyna kropić, więc zakładamy przeciwdeszczówki i ruszamy w dalszą drogę. Po jakimś czasie docieramy do Baligrodu i odnajdujemy monument przedstawiający radziecki cud techniki. Wracamy na wielką pętle bieszczadzką. Przemierzamy kolejne serpentyny i podziwiamy dziką naturę Bieszczad.
Kolejny przystanek zaliczamy w Cisnej. Miejsce niedawnych emocji złośliwie zajmuje głód. Napotykamy ekipę na chopperach, krótka pogawędka i dostajemy namiary na smażalnie pstrąga przyjazną motocyklistom oraz bar Siekierezada. Szybki desant i jesteśmy na miejscu. Z zewnątrz lokal jak każdy inny, schodzimy schodami w dół i naszym oczom ukazuje się miejsce jedyne w swoim rodzaju. Ściany lokalu są dosłownie obwieszono, siekierami i toporkami wszelkiego rozmiaru i kalibru, a za barem stoi płomienno włosa barmanka krzycząca na cały bar SIEKIERA 23! Nie mamy pojęcia o co chodzi, więc rżniemy głupa i udajemy się do drugiej części lokalu gdzie zaparkowany jest Jeep Willis. Zajmujemy miejsce za wolnym stołem który ozdobiony jest oczywiście dwiema stylowymi siekierami. Przeglądamy misternie rzeźbione menu i udajemy się za bar, składamy zamówienie i dostajemy dwie małe drewniane siekierki z numerami zamówienia. Okrzyki barmanki stały się jasne. Do domu docieramy w strugach deszczu, jednak wcześniej jeszcze włóczymy się po różnych okolicznych zakamarkach próbując wspiąć się naszymi motongami na jakąś większą górkę.
Wieczór spędzamy w „Bazie…” przy kufelku zimnego piwa wspominając nasze przygody.
Komentarze : 10
EasyXJRider ---)> Jak zaznaczyłem, kibicuję Twojej Norwegii, choć wiem, że życie potrafi różnie karty porozdawać. Jeśli wyjdą Bieszczady, z przyjemnością zmówię z Tobą na jakieś ognisko z nadzieją, że niedźwiedzie będą wtedy gdzie indziej.
widzę że nie ja jeden zostałem oczarowany Bieszczadami na tyle żeby wrócić tam w nadchodzącym sezonie, być może spotkamy się na trasie ;)
->Śniadanie: Ani piwo, ani ostępy, ani Twoje towarzystwo wstrętnymi mi raczej nie będą. Czyli jeden więcej powód do przytarcia podnóżków o Bieszczadzkie asfalty.
Widzę, że kultowe miejsca bieszczadzkie odwiedzone. Route 66? Pewnie, że tak. Bałkany, jasne! Polska jednak też ma dużą moc w sobie. Fajna wyprawa.
EasyXJRider ---)> A jedźże do Norwegii, do której - jako zadeklarowanego południowca - wcale mnie nie ciągnie, choć wiem, że tam pięknie. Ale gdybyś nie jechał, to chętnie podskoczę na jakiegoś browara w bieszczadzkie ostępy, o ile nie będzie Ci to przeszkadzać.
pierwsza wyprawa i bez kompletnego planowania... spontaniczne akcje są najlepsze... w lutym zabieramy się za planowanie sezonu... wydaje mi się że będzie ambitnie i daleko ;)... Peace...
Też w minionym sezonie mykałem tymi okolicami. Być może w nadchodzącym zafunduję sobie powtórkę z rozrywki, jeżeli Norwegia nie wypali.
LwG
OK fajna wyprawa pozdrawiam.
no cóż... fotki ukazują poprzedni bród który był lajtowy, dalej mowa jest o kolejnej przeprawie która nie wyglądała już różowo... po za tym dla mnie przejazd typowym nakedem przez rzeczkę nie jest czymś normalnym, zwłaszcza jeśli nie wiesz czy za następnym zakrętem nie będzie jeszcze gorzej więc traktuje to jak przygodę i może troche na wyrost się tym ekscytuję ale takie moje prawo ;)
@dominiks1980: chopcy z Bykowiny również pozdrawiają :)
Tym razem zaczyna robić się hardcorowo, musimy zamoczyć koła naszych szosowych motocykli w przepływającym strumyczku, Faktycznie hardcor.
Piękna wyprawa, jak ja wam zazdroszczę, czekam na ciąg dalszy wspomnień :)
Pozdrowienia z Goduli :)
Archiwum
Kategorie
- Na wesoło (656)
- Ogólne (151)
- Ogólne (5)
- Ogólne (1)
- Turystyka (5)
- Wszystko inne (25)
- Wszystko inne (4)