14.01.2013 22:27
Motorem z Amatorem, czyli bieszczadzka tułaczka - cz.1
Sprzęt załadowany i zatankowany, punktem startowym naszej podróży jest Ruda Śląska. Ruszamy, ja na grzecznej CBF500, mój kumpel na zadziornej FZ6, wyskakujemy na autostradę i kierujemy się na Katowice. Słonko delikatnie grzeje, do tego delikatny wiatr + prędkość autostradowa sprawia, że zaczynam się czuć zrelaksowany. Uciekamy z „autobany” i przelatujemy przez Bieruń, tam napotykamy dość pokaźny korek i zero pojazdów nadjeżdżających z przeciwka, pierwsza myśl: czyżby coś się stało? Spokojnie mijamy innych kierowców, którzy znudzeni zaczęli nawet wysiadać ze swoich katamaranów i spacerować wokół nich posyłając nam ukradkiem zazdrosne spojrzenia, w końcu my parliśmy naprzód, oni kwitneli w blaszanej kolejce. W końcu dojeżdżamy do sprawcy całego zamieszania, okazał się nim szlaban kolejowy, ustawiamy się na pole position i grzecznie czekamy, przy okazji mamy okazje wymienić się pierwszymi poglądami na temat trasy. Ruszamy dalej, trasa mija spokojnie. Mijamy kolejne wioski, w powietrzu czuć lato, charakterystyczny zapach siana lub świeżo skoszonej trawy, na polach i łąkach uwijają się poczciwe Ursusy, a na horyzoncie zaczynają majaczyć góry. Utrzymujemy leniwe tempo jazdy, czasem mam wrażenie, że prawie celebrujemy każdy kilometr naszej trasy, przelatujemy przez kolejne wsie i miasteczka, jakość dróg jest zróżnicowana, ale niezbyt uciążliwa. Śląsk już dawno zostawiliśmy za plecami, teraz mamy okazje podziwiać krajobraz małopolski, który jest jakby inny niż ten, który widuje na co dzień, jest jakby czyściej, spokojniej no i po prostu… Ładniej. Okolica od dłuższego czasu jest już pagórkowata i powoli przechodzi w teren górzysty, trasa zaczyna nas raczyć delikatnymi zakrętami. W duchu cieszę się że nie zostajemy od razu rzuceni na głęboką wodę, lecz możemy powoli przyzwyczaić się do tego z czym będziemy zmagali się na bieszczadzkich asfaltach. Podczas jednego z przystanków pojawia się pierwszy moment zwątpienia, okazuje się, że skrzywiłem kluczyk i mam problem z odpaleniem motocykla, jak się później okazało była to wina zacinającego się zamka wlewu paliwa. Jesteśmy już spory kawałek od domu, a ja nie wiem czy nasza podróż za chwile nie zaliczy kilkugodzinnej przerwy. Jednak po którejś próbie z rzędu udaje mi się delikatnym wyczuciem uruchomić zapłon. Na wszelki wypadek próbuje jeszcze kilka razy, działa. Decyzja: jedziemy dalej, nie mogę i nie chce zawracać. W końcu dojeżdżamy do pierwszego większego check pointu na naszej trasie. Nowy Sącz. Wjeżdżając do tego miasta nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego, że właśnie ładujemy się w jedno wielkie drogowe piekło. Z nieba leje się prawdziwy żar, do tego zaczyna się popołudniowy szczyt ludzi wracających z pracy. Pozornie dzień jak co dzień, w końcu każdy z nas zmaga się z tym zjawiskiem, jednak czarę goryczy przelał remont i zamknięcie odcinka, którym wg mapy mieliśmy się poruszać. Zaczęło się. Kilka pasów ruchu, wszystkie zapchane tak, że ciężko było by wbić gdzieś igłę, a co dopiero sprawnie przemieszczać się na motocyklu. Nie poddaje się, z mozołem przeciskam się między samochodami torując nam drogę, przy okazji staram się nie przegapić żadnego ze znaków dotyczących objazdu. Jest gorąco, dosłownie i w przenośni. Mało kto chce nam ustępować miejsca, do tego wskazówka termostatu poszybowała wysoko w górę, więc piec w mojej CBF-ie również skutecznie podgrzewał atmosferę. W końcu udaje się nam się wydostać z tego wesołego miasteczka, zaliczamy przymusowy postój przy wodopoju. Nawet nie wiem ile czasu straciliśmy na tym odcinku, powoli zbliża się wieczór a my dojeżdżamy do Gorlic. Pojawia się delikatne zmęczenie, czeka nas jeszcze kawałek drogi a nie chcemy, aby nasza wyprawa przerodziła się w jakąś gonitwę, dlatego zatrzymujemy się na noc właśnie tutaj. Śpimy w przyszkolnym internacie w dość podejrzanej okolicy. Co ciekawe pani, która nas zakwaterowała obiecała że jest tu spokojnie i na noc zamykana jest brama wjazdowa, dlatego byliśmy zdziwieni, gdy później okazało się że zostaliśmy sami w zamkniętym budynku, nasze motocykle spały pod chmurką, a otwarta brama wjazdowa zapraszała do zwiedzenia obiektu. Noc. Pod oknami słyszymy życiowe rozmowy miejscowych młodych gniewnych, nie możemy zmrużyć oka. Co będzie, gdy zaczną dobierać się do naszych motocykli? Nie możemy zmrużyć oka, co jakiś czas schodzimy na dół żeby przynajmniej rzucić okiem na sprzęt…
C.D.N.
Komentarze : 2
zdecydowanie tak, gdyby nie takie ekscesy to po prostu nie było by co wspominać ;) co ciekawe pani która nas meldowała później wygadała się że "w sobotę było wesele i interweniowała policja więc dzisiaj powinno być spokojnie..." tak więc poczucie spokoju faktycznie może być postrzegane na przeróżne sposoby :)
Spokój różnie bywa rozumiany w różnych częściach Polski. Pamiętać też należy, że i panie udzielające gościny są różne, nie mówiąc o młodych gniewnych.
I ta odmienność jest chyba najfajniejsza w podróżowaniu. Z niej często rodzą się przygody.
Archiwum
Kategorie
- Na wesoło (656)
- Ogólne (151)
- Ogólne (5)
- Ogólne (1)
- Turystyka (5)
- Wszystko inne (25)
- Wszystko inne (4)